2021-11-24

 Ostatnio czytane

    Powtórnie przeczytałam "Stryjeńska Diabli nadali" Andgeliki Kuźniak. Pierwszy raz przeczytałam kilka lat temu chyba za szybki, bez refleksji. Teraz lektura zrobiła na mnie większe wrażenie. Bardziej skupiłam się nad tłem historycznym, czasem kiedy żyła artystka a nie tylko jej przeżyciami i artystycznymi dokonaniami.


 

 Zofia Stryjeńska  z domu Lubańska urodziła się w 1891 roku w Krakowie, zmarła w Genewie w 1976 roku. Nazywana księżniczką polskiej sztuki albo boginką słowiańską. Była nie tylko malarką ale również scenografką, ilustratorką, projektantką zabawek i wnętrz (dekoracje na statku Batory i Piłsudski, cukierni Wedla, winiarni Fukiera). Pracowała przy pawilonie polskim na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu w 1925 roku. Zachwycała się ludowością. Jej słowa a właściwie zadanie: "Porównać typy ludowe innych narodów z urodą i bogactwem fantazji naszego ludu - z jego temperamentem, barwą i wdziękiem" i konkluzja "piękno polskie bije na łeb wszystko".

Książka napisana jest nie tylko w oparciu o dokumenty, zapiski i pamiętniki artystki ale składa się z wielu jej cytatów. Była kobietą niezależną i ekscentryczną od najmłodszych lat, do śmierci. Wszystkie zdjęcia portretów i bożków słowiańskich zrobiłam z książki.

Oto Zofia Lubańska jako dziesięciolatka:

A tak wyglądała Zofia Stryjeńska w 1936 roku:
Inspirowała się sztuką ludową, tematyką słowiańską i historyczną. Mnie zachwycają jej Bożki słowiańskie z teki z 1934 roku.
Światowid
Światowid w lnianej tunice, w dłoniach gęśle i róg żubra
Dziedzilia

Marzanna

Perkun

Perkun czyli Piorun jak błyskawica, tors sinoniebieski, na szyi salamandra, to mój ulubiony bożek Stryjeńskiej.

 Miała trudne życie, rozwód, oddzielenie od dzieci, wojna, trudy podróży na emigrację, samotność walka o przetrwanie, brak pieniędzy. Ostatni jej pobyt w Polsce to rok 1947 na wieść o chorobie matki. Na jej pogrzeb już nie udało się przyjechać. Zmarła w osamotnieniu na emigracji.

2021-11-17

Mgła

    Otuliła nas dzisiaj dokładnie. Widoczność na kilka metrów, zachmurzone niebo, szaro i wilgotno. Spacer dzisiaj dla zdrowia, nie dla fotografowania. Gdzieś w oddali widać nurogęsi, przeleciał kormoran.


 Kot siedzący w trawie odprowadził nas uważnie wzrokiem ale ani drgnął.
Skrzeczą sójki i sroki, duże stado kwiczołów, trzy trznadle też  obojętne na nasz widok. Nawet bażanty nie spłoszyły się.


Za to perukowiec nie stracił kolorów, ozdobiony kropelkami podarowanymi przez mgłę.
Za rzeką widok nostalgiczny.

Zupełnie inny nastrój panował dwa dni temu; piękna, słoneczna pogoda, wypad nad staw i do lasu, jakież inne obrazki. Staw pełen krzyżówek, bielą się łabędzie, niebieskie niebo odbijające się w wodzie.





Ta ścieżka wzdłuż stawu okazała się szczęśliwie miejscem pełnym ptaków. Udało mi się wypatrzeć gile, modraszki, bogatki, kowaliki. Gili była spora gromadka, kowalików też kilka. Bogatek zwykle nie liczę a modraszka pojedyncza. Słychać było dzięcioły i mysikrólika.








 Były i dzięcioły a także jakaś zapóźniona ważka.

Później droga przez las aż do rozlewiska bobrowego bez bobrów.





2021-11-09

 Listopadowe obserwacje ptaków

    Sprawdziłam jakie ptaki pojawiły się w mojej najbliższej okolicy w roku ubiegłym z początkiem listopada. Okazało się że dokładnie te same. Chciałam poprawić sobie nie najlepszy nastrój i poszłam do parku i udało się. Pusty park i cisza spowodowały że można było zaobserwować całkiem dużo ptaków. Liście już praktycznie tylko pod stopami, na drzewach trochę nasion.




 Do parku wchodzi się po schodkach i ledwie weszłam na ścieżkę już wiedziałam że będzie ciekawie. Ptaków była bardzo duża ilość. Najpierw rzuciły mi się w oczy bogatki i kosy. Wszędzie było ich pełno, na trawie, wśród krzaków, na drzewach.



Za chwilę okazało się że nie mniej jest kowalików. Pracowały zawzięcie nie bardzo zwracając na mnie uwagę. Zbierały nasionka, przeskakiwały między gałązkami.


Szalały sójki, skrzecząc niemiłosiernie.
Wśród tych ptaków pokazały się też dwa dzięcioły zielone i dzięcioł duży. Zielone sprytnie chowały się za pień ale udało mi się je uchwycić.

Miałam nadzieję że w głębi parku (jeśli można mówić o głębi w tym małym parku) spotkam jeszcze jakieś inne gatunki. 

Wysoko siedział grubodziób.


Pokazała się filuterna wiewiórka. Przysiadłam na ławce widząc że chce się przyglądać i popisywać.




Miałam widok na zagłębienie terenu między parkiem a wałem. Tutaj zwożone są liście z terenu miasta i mimo że co jakiś czas podjeżdżał tu pojazd z liśćmi było całkiem sporo ptaków. Obok dzięciołów, bogatek i sójek udało mi się zauważyć czyże taplające się w małej kałuży pokrytej liśćmi. Bardziej je usłyszałam niż zauważyłam w ochronnych barwach.



Nad Wisłoką spotkałam raniuszki.

Pokazały się krzyżówki i nurogęsi. A widoczek z mostu w ciągu kilkunastu minut zmienił się diametralnie z ptaków na wędkarza. To dokładnie to samo miejsce.